Header photo

2019-07-05

Żyj każdego dnia!

      Lubię myśleć, lubię zadawać pytania i zastanawiać się, czy my dzisiaj żyjemy czy jedynie utrzymujemy czynności życiowe swoje i świata który nas otacza? O co chodzi z tym całym „Mindfulness”? Na co to komu i po co? Czy rzeczywiście jesteśmy tylko nieznaczącymi trybikami maszyny, która nas zniewala, a potem jest stres i zaczynamy chorować? I czy nie można inaczej?

     Czytam książki i uwielbiam się z nich uczyć. Pracując w korporacji i próbując nie żyć życiem korpo, starałam się jak najwięcej chłonąć informacji o świecie poza wielkimi firmami. Nie, nie myślałam jeszcze tak często „spakować wszystko i uciec w Bieszczady” (na marginesie, te Bieszczady będą najbardziej zaludnionym terenem w Polsce już niedługo), ale szukałam wytchnienia, ucieczki od całego tego zgiełku dużego miasta i ciągłej gonitwy za czymś. Dni zlewały mi się w jedną papkę, gdzie nawet moje psy zaczynały tworzyć jedność w nudnym harmonogramie dnia, bo praca i o pracy po pracy mogłam mówić cały czas, robić coś bo w pracy się przyda, mimo, że powinnam zająć się sprawami prywatnymi. Ale jakimi? Jako, że jestem panną po recyklingu (rozwód), nawet nie musiałam się skupiać nad czymś takim jak relacje z partnerem. Pełne poświęcenie dla firmy, a potem odmóżdżenie w postaci oglądania tv (tragedia). Mało wnoszące rozmowy w tak zwanym między czasie i książki. Tam szukałam i nadal szukam odpowiedzi i sposobu na siebie. Tylko co z tego, skoro nawet jeśli przeczytałam jakąś inspirującą pozycję, przeanalizowałam że w moim życiu brakuje „uważności”, a slow life to była by dobra ścieżka dla mnie, po kilku dniach wracałam do punktu wyjścia, czyli szarej masy, która mnie pochłaniała. Czasem tylko słyszałam, że za bardzo się angażuję, że kiedyś mnie to dopadnie, że zapłacę za to. No ale przecież firma nie jest zła, fajni współpracownicy, nie ma tragedii. I tym bardziej wpadałam w zaklęty krąg, a raczej w „karuzelę dla chomików” (wiecie co mam na myśli?). Coraz częściej nie umiałam powiedzieć nie, nawet najbardziej bzdurnym pomysłom. Nadal pozwalałam, aby otaczały mnie osoby toksyczne, gdzie chcąc dopasować się do pewnych ram społeczności, zaczynałam przestawać być sobą. Zaczynałam dziwną grę, która doprowadził mnie do pewnej przepaści.

     Ale nadszedł dzień „przebudzenia”, chociaż wtedy tak nie uważałam, bo był to dzień kiedy dowiedziałam się, że mam raka. Czas otwierania oczu to proces długofalowy i żmudny ale warty tego aby go rozpocząć. Kiedy dostaje się taką informację, wszystko nagle traci sens i masz przed sobą czarną dziurę (co prawda na usta ciśnie się inne porównanie, ale nie wypada ). W tym czasie, mimo najszczerszych chęci bliskich nam osób, czujemy wszechogarniającą pustkę i samotność. Każda rzecz jaką do tej pory udało nam się zdobyć, każda rzecz jaką chcieliśmy mieć przestaje mieć znaczenie. Ciuchy, torebki, buty ze znanym logo, biżuteria, zegarki, super samochody to nic nie znaczy. Masz cholernego raka, który odważył się zaatakować Ciebie i Twój poukładany jakoś tam świat. Te pieprzone zmutowane komórki mają czelność grozić Ci i odbierać radość i spokój. I nagle uzmysławiasz sobie, że w sumie to Ty żadnego spokoju nie miałaś, ani prawdziwej radości. Bo nawet jeśli kupiłaś super mega genialną torebkę to za chwilę zobaczyłaś swojego najgorszego wroga, albo sąsiadkę, która ma jeszcze fajniejszą i … wyścig zaczyna się od nowa. No bo jak to, Ty masz być gorsza? I błagam, nie mówcie mi, że tak nie jest. Przyznajcie same przed sobą, że bierzecie udział w wyścigu „zajebistości”, który tak naprawdę nas niewoli i zamyka oczy na to co jest ważne. Kiedy uśmiechnęłyście się tak po prostu do siebie patrząc na niebo nie dlatego, że są dobre prognozy, a Wy właśnie jedziecie na wakacje? Tylko tak po prostu, bo możecie je zobaczyć. Kiedy tak naprawdę, szczerze się śmiałyście, ot tak dla samej radości śmiania? Kiedy miałyście odwagę powiedzenia komuś, kto truje Wam głowę jakimiś totalnymi bzdurami, a Wy właśnie jesteście po ciężkiej rozmowie z szefem/ partnerem/ rodzicem/ dzieckiem, żeby dał Wam spokój? Kiedy miałyście szansę tak po prostu usiąść i popatrzeć przez okno, nie myśleć, nie planować, tylko popatrzeć na świat za oknem i delektować się tym widokiem? Ja przed chorobą nie mogłam, nie robiłam tego, bo zawsze coś. Choroba, mimo że wredna, uczy mnie prawdziwej uważności. Zmieniły się priorytety i to znacząco. Wiara w siebie również uległa zmianie, bo dzięki Pani Profesor wiem, że dużo zależy ode mnie. Tylko jest jedno ale! Ale dlaczego dopiero teraz?!

     Teraz wiem, że powinnam bardziej uważać na swoje zdrowie, że jak czułam, że lekarz raczej na mnie eksperymentuje niż leczy, to powinnam odejść od niego, a nie ślepo mu wierzyć, bo w końcu jest lekarzem. Słuchać swojej kobiecej intuicji. Powinnam domagać się swoich praw jako pacjentka.  Wiem też, że każdy dzień powinno się celebrować, o każde wartościowe relacje międzyludzkie dbać, każdego „wampira energetycznego” omijać i wyzwolić się z jego wpływu. Wiem również, że żadna nowa kiecka, czy buty nie przytulą, a tzw. koleżanki od zakupów nie podadzą łyżki z wodą by zwilżyć usta po operacji.

    Każdy dzień jest dla mnie skarbem, promień słońca, kropla deszczu, uśmiech człowieka. Na początku mojego „przebudzenia” żałowałam, że zmarnowałam tyle czasu, ale zupełnie niepotrzebnie, bo takie rozpamiętywanie jedynie wyzwala w nas złe emocje, a tego nam nie trzeba. Myślmy o tym co dzisiaj, wczoraj minęło, a jutro może przyjdzie. To dzisiaj jestem i czuję. To dzisiaj mogę powiedzieć komuś bliskiemu, że go kocham. To dzisiaj mogę uśmiechnąć się do obcego człowieka ot tak po prostu, może akurat dzisiaj nikt inny tego dla niego nie zrobił. To dzisiaj mogę być szczęśliwa tak po prostu- bo żyję i nic mnie nie boli, albo boli dużo mniej.

     Piszę do Was i proszę Was, spójrzcie na siebie i na swoje życie z perspektywy osoby, która nie zna dnia ani godziny, kiedy znowu będzie mieć wznowę i nawet nie może robić planów długofalowych, bo może się okazać, że nowotwór ma inne plany. Zadbajcie o swoje zdrowie i obserwujcie swoje ciało. Wsłuchujcie się co mówi Wasza intuicja (mężczyźni też ją mają). Zadzwońcie do swoich bliskich i powiedzcie im, że ich kochanie. Dzisiaj, bo dzisiaj to możliwe, a jutro jest obietnicą. Cieszcie się z prostych rzeczy, z tego, że możecie wstać z łóżka, że możecie iść do toalety, że możecie usiąść w swoim ulubionym fotelu. Dbajcie o siebie i o innych. Rozmawiajcie ze sobą, nie na Messengerach, ale twarzą w twarz. Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak to wiele znaczy dla drugiego człowieka.  

ŻYJMY każdego dnia.

Autor artykułu
Beata Izabela Pilarek

Beata Izabela Pilarek

Właścicielka i Redaktor Naczelna portalu jesteskobieta.pl

Beata Izabela Pilarek- Właścicielka i Redaktor Naczelna “Jesteś Kobietą.pl”, socjolog, mówca motywacyjny, ukończyła kurs Racjonalnej Terapii Zachowania, ale przede wszystkim kobieta, która “na własnej skórze” przekonała się jak trudno rozmawiać, znaleźć informacje na... czytaj więcej >

Inne artykuły tego autora
Ból- jak sobie z nim radzić.
Terapia fotodynamiczna wybawienie dla kobiet z chorobami sromu, w tym z nowotworem
Pan/ Pani życia i śmierci.
Sromowa rewolucja
więcej artykułów >